Mamo, tato! Błogosławisz swoje dziecko?

Mamo, tato! Błogosławisz swoje dziecko?

 

Chłopaki traktują to jako jeden z rytuałów – rano trzeba wziąć kanapki, zabrać plecak i nadstawić czoło do krzyżyka.
„To była taka sportowa zazdrość” – Karol Majewski, ojciec trzech chłopców, wspomina moment, kiedy zobaczył, że inny ojciec robi krzyżyk na czole swojej córki. I wcale nie chodziło o to, że panowie akurat rozmawiali o wczorajszym meczu Realu Madryt z Borussią Dortmund.
Obaj odprowadzali dzieci do przedszkola. Pomogli maluchom zdjąć kurtki, odprowadzili je do sali, dyskutując o futbolu, ale kolega zrobił coś jeszcze – mały gest błogosławieństwa. „Pomyślałem: dlaczego ja na to nie wpadłem? Jeszcze tego samego dnia powiedziałem żonie, że odtąd będę codziennie błogosławił dzieci. Oczywiście powiedziała, że ona też chce” – śmieje się.

Minęły trzy lata. Wszyscy chłopcy Majewskich chodzą już do szkoły. Karol i jego żona starają się pamiętać o błogosławieństwie dwa razy dziennie: rano i wieczorem. Chłopaki traktują to jako jeden z rytuałów – rano trzeba wziąć kanapki, zabrać plecak i nadstawić czoło do „krzyżyka”. Nawet najstarszy syn, który jest już w wieku, kiedy rodzicielskie czułości przyjmuje się z dużą rezerwą, mówi czasem: „Nie zapomnieliście o czymś?”.

Wieczorne błogosławieństwo, kiedy chłopcy leżą już w łóżkach, często trwa dłużej, bo wtedy jest okazja do rozmowy, np. o tym, co się wydarzyło w ciągu dnia, albo o tym, który kraj na świecie ma największe złoża srebra. Karol czasem późno wraca do domu po pracy, ale nawet jeśli chłopcy już śpią, idzie do ich pokojów, żeby ich pobłogosławić. Zdarza się, że któryś z synów przekręci się na drugi bok i wymamrocze w półśnie „O, tata! Jesteś!”. Zupełnie jakby czekał na ten moment.

Czym jest dla Majewskiego błogosławienie synów? „Proszę Pana Boga, żeby dał moim dzieciom łaski, które są im potrzebne. Wiem, że ja nie mogę ich ustrzec przed wszystkimi niebezpieczeństwami, ale modlę się, żeby On miał ich w swojej opiece. Przypominam też sam sobie, że najbardziej zależy mi nie na tym, żeby moi synowie nie mieli nigdy żadnych problemów, tylko żeby potrafili walczyć, a po śmierci poszli do nieba”.

A wy błogosławicie swoje dzieci? Jeśli nie, to może uda się rozwiać kilka wątpliwości?

1. Kim ja jestem, żeby błogosławić innych ludzi? – powie pewnie wielu rodziców. Przecież żaden ze mnie biskup, papież ani nawet ksiądz. A jednak jestem kimś szczególnym! Rodzice, których Stwórca zaprosił do współpracy przy powołaniu dziecka na świat, odgrywają wobec tego małego człowieka wyjątkową rolę. To właśnie jest źródło ich rodzicielskiego autorytetu.

Dlatego matka i ojciec mogą i powinni wymagać od dziecka posłuszeństwa i szacunku – oczywiście z poszanowaniem jego godności i podmiotowości. Z tego samego powodu ich błogosławieństwo ma szczególną wartość. Właśnie dlatego rodzice uroczyście błogosławią dziecko przed chrztem i ślubem. Warto to robić również w innych sytuacjach, np. przed pierwszą spowiedzią, komunią świętą czy bierzmowaniem. A mniej uroczyście – na co dzień.

2. Błogosławieństwo nie jest czynnością magiczną. Błogosławienie kogoś jest modlitwą do Boga o łaski dla danej osoby. Rodzic, który kreśli znak krzyża nad głową dziecka, nie może spowodować tego, żeby omijały je zderzaki piratów drogowych, pokusy, wściekłe psy i koszmary nocne. Ale może prosić. Modlitwa za dzieci – niekoniecznie modlitwa błogosławieństwa – to jeden z najważniejszych obowiązków rodziców.

3. Błogosławieństwo nie jest rzeczą błahą. Bohaterowie Starego Testamentu rozumieli to chyba lepiej niż my, bo usilnie zabiegali o błogosławieństwa i chętnie błogosławili. Np. Jakub walczył o nie z aniołem i powiedział: „Nie puszczę cię, dopóki mi nie pobłogosławisz” (Rdz 32, 26-29). Wierzyli też, że rodzicielskie błogosławieństwo jest nieodwołalne i ma większą moc niż jakiekolwiek przekleństwo.

4. „Szybki krzyżyk” to żadna modlitwa – powie ktoś. Faktycznie, takie gesty nie są skomplikowanym rytuałem. I z pewnością nie zastąpią innych rodzajów modlitwy. Z własnego doświadczenia wiem też, że różnie bywa z modlitewnym skupieniem w codziennym biegu, wśród wielu zajęć i nie zawsze najlepszych humorów. Ale jeśli czasem błogosławię swoje dzieci w pośpiechu, to czy błogosławieństwo wtedy nie ma znaczenia? „Ojcze nasz” też nie zawsze odmawiam tak, jak powinnam. Może nawet do śmierci nie uzyskam pełnej doskonałości w skupieniu podczas mszy świętej. Ale mimo to Bóg nie przekreśla moich starań, a nawet usilnie zachęca mnie do modlitwy. Warto korzystać z tego zaproszenia jak najczęściej.

Kard. Józef Ratzinger w „Duchu liturgii” pisał tak:

„Nigdy nie zapomnę pobożności i pieczołowitości, z jakimi moi rodzice błogosławili znakiem krzyża nas, swoje dzieci, gdy wychodziliśmy z domu; a gdy żegnaliśmy się na dłużej, rodzice kreślili nam znak krzyża wodą święconą na czole, wargach i piersi. To błogosławieństwo towarzyszyło nam, i wiedzieliśmy, iż ono nas prowadzi. Było to unaocznienie modlitwy rodziców, która szła z nami, i wyraz pewności, że opiera się ona na błogosławieństwie Zbawiciela. Błogosławieństwo rodziców było równocześnie swoistym zobowiązaniem nas do nieopuszczania przestrzeni tego błogosławieństwa. Błogosławieństwo jest gestem kapłańskim i w tym znaku krzyża odczuwaliśmy kapłaństwo rodziców, jego szczególną godność i moc. Myślę, że błogosławienie znakiem krzyża jako pełnoprawny wyraz kapłaństwa powszechnego wszystkich ochrzczonych powinno na nowo i z większą siłą wkroczyć do codziennego życia i nasycić je mocą Chrystusowej miłości”.

 

Joanna Operacz, Alateia